Coraz mniej rencistów
Na portalu wyborcza.biz napisano dzisiaj, że już wkrótce liczba uprawnionych do renty z tytułu niezdolności do pracy spadnie poniżej 1 miliona. Czy należy się z tego cieszyć?
Pozornie do doskonała wiadomość. Spadająca liczba osób, które z powodów zdrowotnych nie mogą pracować to zawsze dobra wiadomość dla gospodarki. Jest to jeszcze lepsza wiadomość dla ZUSu i budżetu państwa, który do permanentnego deficytu w ZUS musi co roku dokładać – i to nie mało. Spadek liczby uprawnionych do renty zmniejsza wydatki funduszu rentowego, a w konsekwencji – powinien prowadzić do zmniejszenia deficytu całego ZUSu.
I pewnie należałoby się z tego bardzo cieszyć, gdyby nie to sposób, w jaki się to odbywa. Za każdym razem, kiedy prowadzę sprawę rentową – mam wrażenie, że od jednej przesady (jaką było rozdawnictwo rent na prawo i lewo – 2,7 miliona uprawnionych w 1998 roku) popadliśmy w drugą – dążenie do pozbawienia prawa do renty każdego, czasem nawet wbrew zdrowemu rozsądkowi. Lekarze orzecznicy i komisje lekarskie ZUS odmawiają rent na potęgę. Dwuinstancyjne postępowanie orzecznicze jest w znacznej mierze fikcją – od kilku lat nie widziałem w swojej praktyce, aby Komisja Lekarska ZUS zmieniła orzeczenie Lekarza Orzecznika ZUS na korzyść ubezpieczonego – zdarzały się natomiast przypadki w drugą stronę, na skutek zarzutu wadliwości orzeczenia zgłoszonego przez Prezesa ZUS.
Co ciekawe – przepisy definiujące pojęcie niezdolności do pracy (art. 12 i następne ustawy emerytalno-rentowej) – od 1999 roku w zasadzie się nie zmieniły. Czy naprawdę wierzymy, że w ciągu 15 lat tak bardzo jako społeczeństwo ozdrowieliśmy? W części – pewnie tak. Ale smutna prawda jest taka, że za spadek liczby rencistów w znacznej mierze zdaje się odpowiadać ciągłe śrubowane kryteriów orzeczniczych przez lekarzy orzeczników ZUS. Mam czasem wrażenie, że ZUS zapomina o istnieniu niezdolności częściowej (do pracy zgodnej z poziomem kwalifikacji) – i w zasadzie każdy, kto może wykonywać jakąkolwiek pracę – w ocenie ZUS na rentę nie zasługuje. A przecież ustawa wyraźnie wyróżnia niezdolność częściową od niezdolności całkowitej.
Wiele mówi o poziomie orzecznictwa lekarskiego ZUS to, że sprawy z odwołań ubezpieczonych od decyzji odmawiających im prawa do renty – ZUS stosunkowo często przegrywa. Osobiście szacuję, że w sprawach rentowych ZUS przegrywa ok. połowę spraw, może trochę mniej. To ogromna liczba, ale ZUSowi taki proceder się opłaca. Od decyzji odmownych nie każdy się odwołuje, a każdy załatwiony odmownie, który się nie odwoła – podbija statystykę, wykazując skuteczność ZUS w odbieraniu rent.
Nie jestem zwolennikiem rozdawnictwa rent, ale z drugiej strony – trudno mi zgodzić się ze sposobem działania ZUS. To działanie na oślep, w myśl zasady: „odmówmy, najwyżej się odwoła”. To działanie krzywdzące wielu naprawdę chorych. I niestety bardzo często nie przynoszące oczekiwanych zysków. Pamiętajmy bowiem, że sama decyzja organu rentowego jeszcze nigdy nikogo nie uzdrowiła. Osoby realnie niezdolne do pracy, nawet jeśli pozbawimy je prawa do renty – nie utrzymają się same. Takie osoby zgłoszą się po wsparcie ze środków publicznych – tyle tylko, że będą starać się o wsparcie z systemu pomocy społecznej.
Nie liczę na to, że ZUS zmieni swoją postawę. Spodziewam się raczej dalszego śrubowania kryteriów i zaciekłej walki przed sądami ubezpieczeń społecznych. Dlatego też – jeśli ZUS odmówił Ci renty z tytułu niezdolności do pracy – odwołaj się do Sądu. Odwołanie jest zwolnione od opłaty sądowej, koszty biegłych także ponosi Skarb Państwa. W zasadzie jedynymi kosztami są opłata sądowa od apelacji, a także niewielkie koszty zastępstwa procesowego (minimalna stawka – 60 zł w I instancji), jakie Sąd może zasądzić od Ciebie na rzecz ZUS w przypadku przegranej.