27 maj

Wykonywanie pracy nie oznacza zdolności do niej

Jeden z moich Klientów spiera się z ZUS – trzeci już raz – o rentę z tytułu niezdolności do pracy. Po raz trzeci spór zakończony został kilka dni temu wyrokiem zmieniającym decyzję ZUS poprzez przyznanie prawa do renty z tytułu niezdolności do pracy. Ostatni wyrok nie jest wprawdzie prawomocny, ale Sąd Okręgowy w ustnych motywach rozstrzygnięcia powiedział tych kilka słów, które świetnie obrazują praktyki ZUS, dzięki którym liczba rencistów w Polsce znów ostatnio spadła.

Po pierwsze – Sąd Okręgowy zwrócił uwagę na automatyzm ZUS w wydawaniu decyzji odmawiających przedłużenia prawa do renty. Zazwyczaj ZUS nie zadaje sobie żadnego trudu w ustaleniu, czy stan zdrowia ubezpieczonego wnioskującego o przedłużenie prawa do renty się poprawił. Jest standardowo – lekarz orzecznik, w razie sprzeciwu komisja lekarska – i odmowa. A przecież skoro poprzednio rentę ubezpieczonemu przyznano, to jej nieprzedłużenie z natury rzeczy musi wiązać się z poprawą stanu zdrowia. Z praktyki mogę powiedzieć, że nigdy nie widziałem zarzutu wadliwości orzeczenia lekarza orzecznika w przypadku stwierdzenia braku niezdolności do pracy (a przecież Prezes ZUS mógłby taki zarzut „na korzyść” ubezpieczonego zgłosić) – ale widziałem już zarzuty tam, gdzie lekarz orzecznik – stwierdziwszy brak poprawy stanu zdrowia – wydawał orzeczenie o dalszym istnieniu niezdolności do pracy.

Po drugie – Sąd Okręgowy wskazał na przewrotną argumentację ZUS, z którą spotykam się coraz częściej. Zdaniem ZUS ubezpieczony, jeśli pracuje, to jest do pracy zdolny. Takie stanowisko zupełnie pomija istnienie pojęcia częściowej niezdolności do pracy (czyli niezdolności do pracy zgodnej z poziomem posiadanych kwalifikacji) – bo dla ZUS poziom kwalifikacji wyznacza zawsze bieżące zatrudnienie ubezpieczonego. Ponadto taka argumentacja zupełnie pomija i tę okoliczność, że ludzie często – z uwagi na swoją odpowiedzialność za utrzymanie siebie i rodziny – pracują, choć ze względów zdrowotnych czynić tego nie powinni. Wykonywanie pracy staje się więc pałką, której używa ZUS w sprawie z odwołania od decyzji odmawiającej prawa do renty. Niestety, czasem ten błąd popełniają również biegli sądowi – w jednej ze znanych mi opinii biegły napisał wprost, że stan zdrowia ubezpieczonego wprawdzie pogorszył się i to znacznie, ale skoro ubezpieczony pracuje, to znaczy, że jest do pracy zdolny.

I po tych ustnych motywach wyroku Sądu Okręgowy czuję się ukontentowany, bo wreszcie Sąd nie tylko zmienił decyzję, ale też powiedział kilka „ciepłych” słów pod adresem praktyk ZUS. Choć spodziewam się, że gdy tylko skończy się okres obecnie przyznanej renty – to ZUS i tak odmówi jej mojemu Klientowi po raz czwarty i znów spotkamy się w sądzie…

26 maj

A jednak Sejm wziął się do roboty

Kilkanaście dni temu pisałem, że w mojej ocenie w tym roku nie dojdzie do nowelizacji przepisów dotyczących zasiłków macierzyńskich. Myliłem. Sejm przy ponadpartyjnej zgodzie (425 głosów za, 1 przeciw) uchwalił ustawę, o której wiele już pisałem. Ustawą teraz zajmie się Senat, a jeśli przyjmie ją bez poprawek – ustawa powędruje do Prezydenta do podpisu i następnie do publikacji w Dzienniku Ustaw.

Nowelizacja „uszczelnia” dotychczasowe przepisy, które pozwalały stosunkowo niewielkim kosztem zapewnić sobie stosunkowo wysokie świadczenie macierzyńskie czy chorobowe. Przykładowo – opłacenie jednej wysokiej składki (ok. 3500 zł) pozwalało na uzyskanie rocznego zasiłku macierzyńskiego w wysokości ok. 5.300 zł miesięcznie. Po wejściu w życie nowelizacji rozpoczynanie działalności gospodarczej z myślą o uzyskaniu wysokiego zasiłku macierzyńskiego znacząco spadnie – choć nadal będzie to opłacalne. Przykładowo – opłacenie wysokich składek przez 6 miesięcy (koszt ok. 21.000 zł) pozwoli na uzyskanie zasiłku macierzyńskiego w kwocie ok. 3.300 zł miesięcznie, tj. ok. 39.500 zł rocznie.

Ponadto nowelizacja wprowadza e-zwolnienia lekarskie. Dzięki ich wprowadzeniu ZUS ma łatwiej kontrolować ich zasadność; dotychczas w przypadku zwolnień krótkoterminowych było to w zasadzie niemożliwe – zanim zwolnienie dotarło do ZUS, zwykle było już po zakończeniu okresu, na jaki zostało ono wystawione.

03 maj

Może się nie odwoła

O decyzjach ZUS można wiele powiedzieć, ale zazwyczaj nie to, że są obszernie uzasadnione. Dominuje sztampa – „zgodnie z ustawą X prawo do świadczenia Y posiadają osoby, które spełniają warunki A, B i C. Organ odmawia Z prawa do świadczenia Y, ponieważ nie spełnia warunki A i/lub B i/lub C”. Czasem jednak i w tych niezwykle lapidarnych uzasadnieniach pojawiają się perełki. Perełki, które z ustawy nijak nie wynikają – ale treść uzasadnienia sugeruje, że perełka taka wynika z przepisu prawa.

Ostatnio do moich rąk trafia decyzja, w której ZUS odmawia ubezpieczonej prawa do nauczycielskiego świadczenia kompensacyjnego. NŚK to takie świadczenie, które wprowadzono wraz z reformą wcześniejszych emerytur – taka wcześniejsza emerytura dla nauczycieli, która jednak emeryturą się nie nazywa. W uzasadnieniu decyzji wspomnianej ZUS pisze m.in. tak:

„Zgodnie z art. 4 ustawy o nauczycielskich świadczeniach kompensacyjnych prawo do ww. świadczeń przysługuje nauczycielowi, który spełnia łącznie następujące warunki: (…) rozwiązał stosunek pracy na swój wniosek lub nastąpiło rozwiązanie lub wygaśnięcie stosunku pracy w okolicznościach, o których mowa w art. 20 ust. 1, 5c, 7 ustawy – Karta Nauczyciela (…) Przy dokonywaniu oceny, czy stosunek pracy został rozwiązany na wniosek nauczyciela stosuje się rozstrzygnięcia obowiązujące przy ustalaniu prawa do emerytury bez względu na wiek, określonej w art. 88 ustawy – Karta Nauczyciela”. 

Zajrzyj zatem, Czytelniku, do ustawy z dnia 22.05.2009 r. o nauczycielskich świadczeniach kompensacyjnych, do art. 4 ust. 1 pkt 3). Czy dostrzegasz tam gdzieś zwrot „na swój wniosek”. Masz rację, nie ma go tam. A może pojawia się tam tylko wtedy, kiedy tekst ustawy czyta pracownik ZUS?

Zostawmy żarty na boku. To, co w powyższej sprawie zrobił ZUS, to przykład klasycznego działania niemal każdego ubezpieczyciela, które ja nazywam „Może się nie odwoła”. Nie każdy ubezpieczony ma zdolności, umiejętności, możliwości, czas na sprawdzanie, czy ZUS wiernie cytuje przepisy. ZUSowi opłaca się wprowadzać ubezpieczonych w błąd – bo nawet jeśli odwoła się nawet co dziesiąty i w sądzie wygra – to koszty przegranego procesu są na tyle niewielkie, że w zupełności zostaną pokryte przez oszczędności, jakie poczyni ZUS nie wypłacając świadczeń tym, którzy od błędnych decyzji się nie odwołali.

Skoro już więc jesteśmy przy nauczycielskim świadczeniu kompensacyjnym. Otóż, ustawodawca przewidział, że warunkiem uzyskania prawa do NŚK – oprócz wieku i stażu pracy – jest rozwiązanie przez nauczyciela stosunku pracy (dokładnie przepis art. 4 ust. 1 pkt 3) brzmi: „Świadczenie przysługuje nauczycielom, którzy spełnili łącznie następujące warunki: (…) 3) rozwiązali stosunek pracy”). W przepisie nie ma żadnej wzmianki o tym, że musi to nastąpić „na wniosek” nauczyciela (a takie doprecyzowanie jest w art. 88 Karty Nauczyciela, dotyczącym emerytur nauczycielskich). Racjonalny ustawodawca (a takie założenie przyjmuje się przy wykładni tekstu prawnego) tworzy prawo racjonalne, a różnica w brzmieniu poszczególnych przepisów nie jest dziełem przypadku. Skutkiem tego powyższy warunek „rozwiązania stosunku pracy” jest spełniony nie tylko wtedy, gdy to nauczyciel złoży oświadczenie o rozwiązaniu umowy o pracę lub gdy wystąpi do pracodawcy z propozycją zawarcia porozumienia rozwiązującego stosunek pracy, ale także wtedy, gdy nastąpi rozwiązanie stosunku pracy z uwagi na upływ okresu, na jaki została zawarta umowa o pracę. Takie sposób interpretacji podzielił Sąd Najwyższy w wyroku z dnia 11.12.2013 r., sygn. akt III UK 9-13-1.

Po roku od tego wyroku ZUS nadal bezprawnie odmawia prawa do nauczycielskiego świadczenia kompensacyjnego nauczycielom, których ostatnia umowa o pracę była umową terminową i rozwiązała się wskutek upływu terminu, na jaki została zawarta. Bo może się nie odwołają…

03 maj

Jeszcze o zmianach w zasiłku chorobowym i macierzyńskim przedsiębiorców

Jak już zapewne wiesz – wielka ilość „przedsiębiorczych matek” doprowadziła rząd do wniosku, że trzeba zmienić przepisy ustawy o świadczeniach pieniężnych z ubezpieczenia społecznego w razie choroby i macierzyństwa – i w ten sposób nieco zmniejszyć strumień, (a w zasadzie szeroką rzekę) pieniędzy płynących do młodych matek prowadzących działalność gospodarczą. Projekt stosownej ustawy jest już w Sejmie – a na stronie internetowej Sejmu można śledzić postępy prac legislacyjnych.

Obserwacja przebiegu prac legislacyjnych nad zmianą tych przepisów w moim przekonaniu potwierdza jedynie, że pomimo szumnych deklaracji – tak naprawdę nikomu na zmianie chyba nie zależy. O problemie mówi się głośno od trzech lat, a po cichu – jeszcze dłużej. Pamiętam, że gdy w 2012 roku problem opisali w artykule „Luksusowa matka” dwaj dziennikarze „Gazety Wyborczej” (Piotr Miączyński i Leszek Kostrzewski) – to od razu pojawiły się deklaracje, że ustawę trzeba zmienić, a „przedsiębiorcze matki” co najmniej skontrolować (a najlepiej – zamknąć w więzieniu). Minister pracy i polityki społecznej Władysław Kosiniak-Kamysz z zafrasowaną miną mówił, jak to zwrócić się do ZUS z prośbą o skrupulatną kontrolę przedsiębiorczych matek – i jak to jego resort szybko przygotuje zmianę przepisów.

Od tego momentu miną wkrótce 3 lata, a nowelizacji jak nie było – tak nie ma. I chyba już w tym roku nie będzie. Rok jest wyborczy, co nie zachęca do odbierania komukolwiek jakichkolwiek przywilejów. Ponadto, za chwilę Sejm i Senat udadzą się na wakacyjną przerwę, a po niej chwila moment i będzie ostatnie posiedzenie w tej kadencji. Ponieważ pomiędzy poszczególnymi kadencjami Sejmu i Senatu nie ma ciągłości prac – to nowo wybrany Sejm, kiedy już wróci do problemu, znów będzie mógł długo procedować nad projektem (bo zacznie znów od pierwszego czytania). A chodzi przecież o nieskomplikowaną w sumie poprawkę, która pozwoliłaby ZUS na oszczędności liczone w milionach.

Trudno mieć pretensję do ubezpieczonych, że korzystają z przysługujących im zgodnie z prawem uprawnień – skoro sam ustawodawca nie robi nic, aby zmienić absurdalne przepisy zmienić.